"Miło nam poinformować iż otrzymała Pani zgodę na
przedłużenie studiów doktoranckich o wnioskowany okres".
Wspaniale! Który to już semestr...? Po 8-mym przestałam
liczyć.
Niestety, to wszystko nie jest takie proste. Zaplanowane na 4 lata studia często nie kończy się w terminie. Już sam statut otwiera furtkę "z przedłużeniem na dwa lata". No i dwa lata też minęło. Nie żeby siedzieć i się obijać i nie kończyć. W międzyczasie udało mi się:
Niestety, to wszystko nie jest takie proste. Zaplanowane na 4 lata studia często nie kończy się w terminie. Już sam statut otwiera furtkę "z przedłużeniem na dwa lata". No i dwa lata też minęło. Nie żeby siedzieć i się obijać i nie kończyć. W międzyczasie udało mi się:
- zmienić temat pracy doktorskiej po 1,5 roku pracy
- urodzić dwójkę dzieci i je wychowywać - to
jakby samo urodzenie nikogo nie przekonywało!
- prowadzić dom - możecie też nie uznać tego za żaden wyczyn ale uwierzcie na słowo, przy dwójce dzieci to wcale nie jest już takie proste - wystarczy spojrzeć na ilość prania!!!
- otworzyć przewód doktorski z nowym tematem badań
- zrealizować wszystkie badania dotyczące nowego tematu badawczego;
- prowadzić dom - możecie też nie uznać tego za żaden wyczyn ale uwierzcie na słowo, przy dwójce dzieci to wcale nie jest już takie proste - wystarczy spojrzeć na ilość prania!!!
- otworzyć przewód doktorski z nowym tematem badań
- zrealizować wszystkie badania dotyczące nowego tematu badawczego;
Co więc pozostało? Pisanie... A mianowicie napisanie
publikacji (niezbędnej do zdobycia tytułu) oraz napisanie tezy doktorskiej (to
już samo przez się rozumiemy że jest istotne :) ). I wydaje się, że to nic
trudnego, a jednak zabrać się za to pisanie chyba jest najtrudniej!
Zaraz znajdzie się ktoś, kto zresztą słusznie zauważy, że skoro piszę tutaj, to przecież mogę pisać te swoje papiery. Otóż, jeśli tak właśnie myślisz to zgadzam się z Tobą! Na prawdę zgadzam. Ale pozwól, że zapytam się czy jesteś osobą, która od razu siada do czegoś, co piętrzy się przed Tobą niczym Mount Everest? Czy jeśli przed Tobą jest wizja wlezienia na tą górę, to od razu lecisz?
Pewnie najpierw przygotowujesz się do tej wyprawy... kompletujesz sprzęt.. planujesz trasę... Ze mną właśnie tak jest. Planuję i się przygotowuję. Czekam na sprzyjające warunki... I choć już sama nie mogę słuchać dlaczego kolejny tydzień na kartach mojej pracy nie pojawiło się ŻADNE nowe słowo, to nic na to nie poradzę. Aura w około musi być sprzyjająca, spokój w głowie, aby móc się "wgryźć" w temat. No i wena! Ta jest najważniejsza. Trzeba mieć flow, żeby pisać. I mi czasem tego brakuje. Zwłaszcza, że w łazience piętrzy się tona prania a sypialnia zamieniła się w suszarnię. Gdy wizja prasowania jest tak samo przerażająca jak przejście przez rozżarzone węgle. Że dziecko usmarkane i wiadomo, że w tym dniu nie przyjmą go do żłobka. A jak chore to i wiadomo, że marudne. Że starszemu trzeba pomóc ze szlaczkami i w międzyczasie odprowadzić na karate. I kiedy już to wszystko ogarnę to właśnie wtedy usiądę do komputera, otworzę naście publikacji które muszę przejrzeć bo już zdążyłam zapomnieć o czym ostatnio pisałam i... stwierdzę że jestem dziś tak zmęczona że żadne słowo nie zostanie wystukane na tej klawiaturze! Doba nie jest z gumy! Pomimo tego że ciężko się z tym pogodzić, trzeba mieć to na uwadze. A zmęczony umysł nie jest płodny. I właśnie tak zatacza się to moje koło beznadziejności. Choć moje nadzieje pokładam w formie tego bloga, sposobie relacjonowania tego co się u mnie dzieje, co dziś "napisałam", jaki postęp poczyniłam.
A swoją drogą. Przygotowując sprawozdania semestralne, należało uzupełniać pole: % postęp pracy. Po 4 latach postanowiłam już tego nie wypełniać. Zauważyłam, że oni tam też już się chyba pogubili... :)
Zaraz znajdzie się ktoś, kto zresztą słusznie zauważy, że skoro piszę tutaj, to przecież mogę pisać te swoje papiery. Otóż, jeśli tak właśnie myślisz to zgadzam się z Tobą! Na prawdę zgadzam. Ale pozwól, że zapytam się czy jesteś osobą, która od razu siada do czegoś, co piętrzy się przed Tobą niczym Mount Everest? Czy jeśli przed Tobą jest wizja wlezienia na tą górę, to od razu lecisz?
Pewnie najpierw przygotowujesz się do tej wyprawy... kompletujesz sprzęt.. planujesz trasę... Ze mną właśnie tak jest. Planuję i się przygotowuję. Czekam na sprzyjające warunki... I choć już sama nie mogę słuchać dlaczego kolejny tydzień na kartach mojej pracy nie pojawiło się ŻADNE nowe słowo, to nic na to nie poradzę. Aura w około musi być sprzyjająca, spokój w głowie, aby móc się "wgryźć" w temat. No i wena! Ta jest najważniejsza. Trzeba mieć flow, żeby pisać. I mi czasem tego brakuje. Zwłaszcza, że w łazience piętrzy się tona prania a sypialnia zamieniła się w suszarnię. Gdy wizja prasowania jest tak samo przerażająca jak przejście przez rozżarzone węgle. Że dziecko usmarkane i wiadomo, że w tym dniu nie przyjmą go do żłobka. A jak chore to i wiadomo, że marudne. Że starszemu trzeba pomóc ze szlaczkami i w międzyczasie odprowadzić na karate. I kiedy już to wszystko ogarnę to właśnie wtedy usiądę do komputera, otworzę naście publikacji które muszę przejrzeć bo już zdążyłam zapomnieć o czym ostatnio pisałam i... stwierdzę że jestem dziś tak zmęczona że żadne słowo nie zostanie wystukane na tej klawiaturze! Doba nie jest z gumy! Pomimo tego że ciężko się z tym pogodzić, trzeba mieć to na uwadze. A zmęczony umysł nie jest płodny. I właśnie tak zatacza się to moje koło beznadziejności. Choć moje nadzieje pokładam w formie tego bloga, sposobie relacjonowania tego co się u mnie dzieje, co dziś "napisałam", jaki postęp poczyniłam.
A swoją drogą. Przygotowując sprawozdania semestralne, należało uzupełniać pole: % postęp pracy. Po 4 latach postanowiłam już tego nie wypełniać. Zauważyłam, że oni tam też już się chyba pogubili... :)
Witam Was serdecznie,
MaMa doktorantka
Komentarze
Prześlij komentarz